sobota, 31 sierpnia 2013

Zastrzyk śmierci

*
Wielu spośród żyjących zasługuje na śmierć. A niejeden z tych, którzy umierają, zasługuje na życie. Czy możesz ich im obdarzyć? Nie bądź tak pochopny w ferowaniu wyroków śmierci. Nawet bowiem najmędrszy nie wszystko wie.
John Ronald Reuel Tolkien
*

Izabela Rosiak z niecierpliwością przemierzała kolejne uliczki. Dom znajdował się na uboczu. Porośnięty bluszczem stał od ponad wieku na wzniesieniu i królował nad całą wioską. Potężne mury, które okalały posiadłość, zdawały się być twierdzą, z której nie było ucieczki. Doprawdy nie miała pojęcia, jak ktoś mógłby się tam przedostać. Wokoło stały radiowozy. Podeszła bliżej. Dopiero teraz zobaczyła grupkę gapiów. Oczywiście nie zabrakło reporterów. Morderstwo w tej małej miejscowości wzbudziło nie tylko oburzenie, ale i ciekawość.  Natomiast morderstwo znanej osobistości było skandalem. Niekończące się domysły już zdążyły pojawić się na pierwszej stronie lokalnej gazety. Podniecone szepty rozchodziły się od domu do domu. Nagle wszyscy wybierali sobie tę ulicę na spacer z psem. Powoli przepychała się do bramy wejściowej. Umundurowani mężczyźni już dawno zabezpieczyli teren. Teraz szukali poszlak. Ktoś złapał ją za ramię.
- Panna Rosiak?
-Tak. Miałam się spotkać z komendantem Pakosem- Wysoki młodzieniec tylko skinął głową. Prowadził ją brukowaną ścieżką przez zadbany ogródek. Idealnie przycięte krzewy współgrały z równiutko posadzonymi kwiatami. Na krótko przystrzyżonej trawie nie było choćby jednej niedoskonałości: listka czy kopca kreta. Gdzieniegdzie porozstawiane były kamienne postaci. Całość wyglądała jak z czasopisma o ogrodnictwie. Wszystko na swoim miejscu, piękne i zadbane. Jednak jak dla niej i sztuczne. Niezaburzona równowaga tego miejsca była wręcz nienaturalna. Gdy dotarli do drzwi frontowych, przeszły ją dreszcze. To, co wcześnie wzięła za okazałą budowlę, w rzeczywistości bardziej przypominało zamczysko. Niedostępną twierdzę, która kojarzyła się z zamkiem czarnoksiężnika z bajek. Weszła po kamiennych schodach. Potężne, drewniane drzwi otwarły się z cichym skrzypnięciem. Stanął w nich niski, otyły mężczyzna z dorodnymi wąsami. Jego bystry wzrok od razu spoczął na niej.
- Antoni Pakos- przywitał się oficjalnie- A pani musi być…
- …Izabelą Rosiak. Zgadza się.  Jako prywatny detektyw lubię wiedzieć o co dokładnie chodzi. Oczywiście wiem już co nieco. Boję się jednak, że większość to tylko plotki…
- Tak… Dlatego to właśnie panią poprosiliśmy o współprace. Jest pani mistrzynią w rozwiązywaniu zagadek. A w tej sprawie pewne jest tylko jedno: Jerzy Witczak został zamordowany- Na jego twarzy pojawiła się bezradność. Przez trzydzieści lat nie trafiła mu się sprawa tak tajemnicza. Był doskonały  w swoim fachu- zawsze znajdował prawdziwego winowajcę. A teraz? Nie było nawet tropu. Nic, co wskazałoby podejrzanego… Nic, co pozwoliłoby zbliżyć się do końca tej sprawy…
- Proszę mi przybliżyć wszystkie szczegóły, związane ze śmiercią ofiary, a także co wykazała sekcja zwłok.
- Oczywiście. Wczoraj, czyli 9 września około godziny  16.37 Jerzy Witczak wrócił do domu w bardzo złym humorze, jak przekazała jego gosposia.  Bez kolacji zamknął się w gabinecie. Wtedy ostatni raz widziano go żywego. O 22.00 pani Kalina Cichoń- gosposia- zapukała do jego drzwi, jak co wieczór, aby zameldować, że wychodzi. Nie doczekawszy się odpowiedzi, weszła. Swojego pracodawcę zastała leżącego na podłodze. Natychmiast wezwała pogotowie, ale okazało się, że Witczak już nie żył. Co niezwykłe ktoś postanowił zadać sobie wiele trudu, aby go zamordować. Wybrał śmierć w USA zwaną- wyciągnął kartkę i zaczął cytować-  „zastrzykiem śmierci”. Aby wszystko zadziałało należy zrobić kolejno trzy zastrzyki. Pierwszy z tiopentalu ( w dawce 2-5 gramów)– środka znieczulającego, który miał stłumić wszelki ból. Potem środek zwiotczający zwany pankuronium (100 mg), zatrzymujący oddychanie. Wreszcie chlorek potasu, który błyskawicznie zatrzymuje akcję serca. Przynajmniej tak podejrzewamy, gdyż w ciele ofiary wykryto 3 gramy tiopentalu. Dwa pozostałe znaleźliśmy w strzykawkach znalezionych niedaleko ciała. Wyglądało to tak, jakby sprawca nie miał czasu, aby dokończyć zadanie. Lekarze zaznaczyli, że dożylna dawka tiopentalu sama w sobie powinna być śmiertelna wywołując zapaść układu oddechowego i krwionośnego i śmierć mózgu do 45 minut. Z ich diagnozy to właśnie to było przyczyną zgonu. Śmierć nastąpiła o 20.04. Podanie trucizny lekarze szacują na 19.46.
- Nie uważam, żeby to było mało informacji. Oczywiście musimy postawić wiele tez, ale czytając między wierszami, dowiemy się bardzo dużo. Zastanawia mnie fakt tych dwóch strzykawek. Jak podejrzewam, nie było na nich odcisków palców, prawda?
- Nie. Nie znaleźliśmy też żadnego włosa, kawałka materiału czy jakiejkolwiek rzeczy, która wskazałaby nam sprawcę.
- To może znaczyć, że osoba zaplanowała to bardzo dobrze. Prawdopodobnie przygotowywała się do tego od dłuższego czasu. Była dość zamożna i wpływowa, ponieważ uzyskała trucizny. Nie lubi łatwych i ujmijmy to słowem „oklepanych” rozwiązań, bo w przeciwnym razie po prostu dosypałaby jakiś środków nasennych do filiżanki porannej kawy. Pozostają te dwie strzykawki. Najbardziej skłaniałabym się do tezy, że ich celem jest zmylenie policjantów lub, nazwijmy to ładniej, sprowadzenie śledztwa na inny tor. Niewłaściwy tor.  Oczywiście istniej też opcja,  że  zostały w tym domu przez pomyłkę. Jeśli te 3 gramy tiopentalu powodują śmierć w ciągu 45 min to sprawca albo chciał podać tylko tę truciznę, albo nie starczyło mu czasu. Pytanie, dlaczego? Przecież gosposia była jedyna osobą  w domu co, jak sądzę, wiedział. I na pewno znał zasady, jakie stosowano  w tym domu. Kalina Cichoń zajmowała się swoja pracą i zawsze o 22.00 pukała do gabinetu Jerzego Witczaka, aby zameldować skończona pracę i odebrać zapłatę. Pozwala mi to na stwierdzenie, że coś musiało się wydarzyć, bo czasu miał dostatecznie dużo, aby dokonać całej procedury „zastrzyku śmierci”.  My teraz musimy odpowiedzieć na dwa pytania. Czym to owe coś było? Czy jest jakiś wyższy powód, dlaczego próbuje nas zwieść? Oczywiście pomijając to, że nie chce dać się złapać.
- Ma pani jakieś podejrzenia?
- Niejedno. Wykluczam jednak Kalinę Cichoń. Spotkałam się z nią. Była wyraźnie przerażona, jednak ta osóbka nie ma dość silnego charakteru, aby zabić. 
Spojrzał na nią, przeczesał wąsy, ale nic nie odpowiedział.
*
Usiadła na kanapie z wyrazem zniecierpliwienia. Minęły cztery dni, a ona wciąż stała w miejscu. Cała zbrodnia była jedną, wielką zagadką. Im więcej pytała, tym bardziej miała wrażenie, że ktoś próbuje ją zwieść. Że coś jej umyka. Jakiś ważny, brakujący kawałek, bez którego cała układanka się sypie.  Zaciekawienie mieszkańców powoli malało. Przesłuchała każdego, ale wciąż miała wrażenie, że coś ukrywają. Albo kogoś. Kolejny raz przywołała w myślach Jerzego Witczaka. Niewysoki, szczupły mężczyzna. Zamożny, samotny i zgorzkniały 45-latek. Czy miał wrogów? Odpowiedz była prosta. Wielu. Odnosił sukcesy, a na swoim koncie miał miliony. Taka osoba może narazić się każdemu. Motywem morderstwa mogła być chęć zdobycia pieniędzy. A jednak coś mówiło jej, że to nie o to chodzi. Morderca nic nie ukradł. Więc motywem mogła być zawiść lub chęć zemsty. Przypomniała sobie zeznanie kierowniczki sklepu. „tego dnia włóczył się tu taki jeden... 16 lat, nie więcej….”. Pytanie, co skłoniłoby szesnastolatka do zabicia człowieka? Oczywiście zaraz do niego poszła (w tej mieścinie była tylko jedna osoba, która pasowałaby pod podany wiek, a kierowniczka sklepu była pewna, że był to chłopak). Oskar Nowak był rudym, bladym chłopakiem o przeciętnej urodzie. 6 lat temu sprowadził się tu po pobycie w Indiach. Mieszka z matką. Ojciec- zginął w wypadku samochodowym. Winy nie udowodniono nikomu, bo też nikt nie przeżył. Gdy o tym wspomniała, chłopak mocno zacisnął mieści. Widać, że  jeszcze nie pogodził się z utratą ojca. Jednak jego pełne żalu i czegoś, czego nie do końca potrafiła zidentyfikować, oczy, utkwiły jej w pamięci.  Te zielone tęczówki kryły jakaś tajemnicę… Jednak nie potrafiła znaleźć czegoś podejrzanego w jego zachowaniu. Uprzejmy, spokojny  i nieśmiały. Z pewnością był też skryty i tajemniczy. Grzecznie odpowiadał na wszystkie pytania, pojedynczymi słowami lub krótkimi zdaniami. Jego zainteresowanie tym morderstwem rosło z minuty na minutę…
- Panno Rosiak!- krzyk z pewnością należał do kogoś, kto stał pod jej oknem. Był pełen rozpaczy i przerażania. Podbiegła do okna. Pod płotem stał nie kto inny, jak Oskar. Twarz pobladła mu jeszcze bardziej, a oczy rozszerzyły się ze strachu. Nie wiele myśląc przeskoczyła przez parapet i podbiegła do chłopaka. Spojrzał na nią tak dziwnie. Z głębokim smutkiem i niedowierzaniem- Moja mama… ktoś ją…- słowa utknęły mu w gardle. Z niemą prośba wskazał na swój dom. Szybkim krokiem udała się we wskazane miejsce, co rusz się obracając, w obawie,  że Oskar zemdleje. Gdy dotarli na miejsce, jednym, silny pchnięciem otworzyła drzwi. Pokój wyglądał tak, jak ostatnim razem. Drewniany stolik stał na środku. Na nim leżało kilka zeszytów z wyklejanymi okładkami. Star szafa zajmowała połowę pomieszczenia, sąsiadując z kredensem, sofą i dwoma, prostymi krzesłami. Na bujanym fotelu siedziała pani Nowak. Miała przymknięte oczy. Wydawać by się mogło, że śpi. Gdyby nie jedwabny szalik, zawiązany na szyi kobiety. Podeszła bliżej i spróbowała wyczuć puls. Nie żyła.
- Nic nie słyszałem.. byłem na górze… a gdy zszedłem.. ona… zastałem ją w takiej pozycji- mówił nieskładnie, próbując zatamować łzy, które cisnęły mu się do oczu.
- Morderca wiedział, co robi. Ścisnął w takim miejscu, że ofiara nie ma szans na obronę. Nie jest w stanie krzyknąć- westchnęła- Musimy zawiadomić policję- Wyszła.
Cała sprawa potrwała kilka godzin. Dochodzenie i masa papierkowej roboty. Do tego dochodził załamany syn. Gdy wróciła do domu, opadła na łóżko. Teraz marzyła jedynie o poduszce. Nie miała sił. Cała sprawa dręczyła ja coraz bardziej. Z natury była zarozumiała, wiec nie potrafiła dopuścić do siebie myśli, że nie uda jej się rozwiązać jakiejś zagadki. A wszystko na to wskazywało... Czy to Kalina Cichoń zabiła? A może jej mąż? Lub kolega „po fachu”? Z zamyślenia wyrwał ją głos stłuczonego szkła. Szyba rozsypała się w miliony drobniutkich kawałeczków. Pisnęła cicho. Na drewnianym parkiecie leżał kamyk. Do niego, niestaranie, przywiązana była karteczka. Drżącą ręką odwiązała karteczkę.

Jeśli nie odczepisz się od sprawy Witczaka, skończysz jak on i Nowak. Spróbuj to komuś pokazać, a dopadnę cię, zanim zrobisz trzy kroki…

Nie przejęła się tą groźbą. W zawodzie detektywa było to normalne. Przyjrzała się odręcznie pisanej karteczce. Zdążyła już trochę poznać mordercę. Nie był głupi, wiec szła o zakład, że we wsi nie znalazłaby nikogo, kto miałby taki sam charakter pisma. Po kolei studiowała każdą literkę.
I wtedy dostała olśnienia.
*
Policja, a także większość ważniejszych mieszkańców miejscowości usiadła w kole, wokół dużego stołu. Dwóch inspektorów pilnowało wejścia. W pomieszczeniu panowała grobowa cisza, ale dało się wyczuć rosnącą ekscytację. Zebranie miało ujawnić mordercę.  Izabela stukała palcami o blat stołu.
- Sierżancie Pakos, możemy zaczynać?
- Oczywiście.
- Powinniśmy zacząć od rzeczy oczywistych. To zaoszczędzi nam dodatkowych pytań.  Cztery dni temu przyjechałam tu, aby rozwiązać zagadkę morderstwa niejakiego Jerzego Witczaka. Człowieka sukcesu. Samotny, bogaty biznesmen  który uciekł od gwaru dużego miasta. Czy męczył go pośpiech, w jakim żyli tam ludzie? A może był jakiś inny powód? Zastanawiałam się, dlaczego tak szanowana osoba postanowiła się ukryć. Wiem już, że jej się to nie udało. O godzinie 20.04 wydał ostanie tchnienie. Oczywiście każdy na tej sali wie, jak zginął. „Zastrzyk śmierci”. Doprawdy śmierć, która wymagała wiele wysiłku. Czy nie łatwiej byłoby po prostu udusić Jerzego Witczaka tak, jak panią Nowak? O tak, jestem przekonana, że te morderstwa popełniła jedna osoba.  Ale wróćmy do sprawy… osoba, która tego dokonała podała tylko jedną z substancji, które składały się na „zastrzyk śmierci”. A jednak ta substancja wystarczyła. Pozostałe dwie leżały w strzykawkach, na podłodze. I to mnie zmyliło!- wykrzyknęła nagle- myślałam, że coś musiało się zdarzyć. Coś, co nie pozwoliło sprawcy dokończyć tego, co zaplanował. Ale to coś nigdy nie istniało. Sprawca chciał, żebyśmy tak myśleli. W rzeczywistości nigdy nie pragnął użyć pozostałych trucizn. Myślałam na tym długo, teraz jestem pewna. Ale moja praca nie ograniczyła się do tego. Razem z policją przesłuchiwaliśmy was, co na pewno pamiętacie. Panna Kwiatkowska powiedziała, że  po okolicy kręcił się jakiś chłopak na oko miał 16 lat. Oczywiście szybko go odnalazłam. Mieszka tu tylko jedna taka osoba, która przeprowadziła się tu z Indii. Oskar Nowak. Przesłuchałam go, ale nie wzbudził we mnie podejrzeń. Do tego, dzień później zamordowano mu matkę. Jedyną krewną. Był doprawdy załamany. Kilka godzin później ktoś rozbił szybę pokoju, który wynajmuję, kamykiem z groźbą. Było to odręczne pismo, ale wiedziałam, że nic mi to nie da. Byłam pewna, że gdybym to sprawdziła, nikt was nie miałby identycznego. Wpatrywał się w tą kartkę i nagle doznałam olśnienia. Osoba, która to napisała bardzo starała się zatuszować swój charakter pisma i jej się to udało. Nie mogła jednak wiedzieć, że zwykła kartka w kratkę skojarzy mi się z wymyślnie oklejonym zeszytem, który widziałam podczas przesłuchania. Ktoś, kto go tak potraktował lubił odmienność. I z pewnością nie bał się rzeczy, które wymagały pracochłonności. Zastanawiał mnie tylko fakt, skąd dostał truciznę. Przecież nie była to osoba bogata, jeśli się nie myliłam. Szybko przeszukałam internetową bazę danych. Jestem detektywem, wiec mam do nich dostęp.  W polskiej nie dowiedział się niczego, jednak nie byłam zaskoczona. Przeszukam bazę danych z USA. I znalazłam to, czego szukałam. Proszę państwa- zaczęła swoim dramatycznym, wyuczonym głosem- jestem przekonana w 100%, że morderca siedzi na tej sali. To osoba stosunkowo młoda. Jestem też w stanie powiedzieć, dlaczego zabił. Z zemsty. Jerzy Witczak to ojciec tej osoby. Ojciec, który porzucił swoje dziecko i skazał na lata biedy. A to dziecko nie potrafiło mu tego wybaczyć. Odnalazło ojca, na czarnym rynku zdobyło truciznę i namówiło matkę na przyjazd z USA do Polski. I zabił ojca. Co więcej, dla niepoznaki zabiło tez matkę! Tak, drodzy państwo, poszukiwanym mordercą jest Oskar Nowak!- wybuchło zamieszanie. Policja złapała uciekającego chłopaka, a ludzie stanęli w szoku. Nikt nie spodziewał się, że ten spokojny chłopak mógłby posunąć się do czegoś takiego.
- Nigdy bym na to nie wpadł, panno Rosiak.
- Być może…
- Piekielnie trudna sprawa…
- Tak sprawa, która mogła być moją pierwszą, nierozwiązaną sprawą. Ale nie byłabym sobą, gdyby mi się nie udało, nie uważa pan?

Antoni Pakos tylko sie uśmiechnął. Izabela byłą wspaniałym detektywem, ale miała też kilka wad.  Jedną z ich była ta niezwykła pewność siebie…

2 komentarze:

  1. Geniusz.
    Wspaniała pisarka.
    Brak słów.
    Kocham to opowiadanie! Powinnaś coś w tym stylu napisać! Wiesz to, nie? Uwielbiam Twoje nieszablonowe metody :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tekst czytało się całkiem przyjemnie i właściwie zdziwiło mnie, że to całość. Ale czasem dobrze wpaść na taka krótką formę, żeby odświeżyć umysł. Zastanawia mnie tylko, czemu ona nie biegła jak Oskar jej powiedział, że coś się stało z jego matką. No i brakuje mi momentu dochodzenia Izabeli do rozwiązania zagadki, ale każdy przedstawia wydarzenia po swojemu.

    Nie znienawidź mnie, ale kilka literówek:
    w damce 2-5 gramów
    ich celem jest zmylanie policjantów
    tylko tą truciznę
    chłopak mocno zacisnął mieści
    jednym, silny pchnięciem otworzyła drzwi.
    Myślałam na tym długo

    Pozdrawiam,
    [teoria-wiecznosci]

    OdpowiedzUsuń