*
Wielu spośród żyjących zasługuje na śmierć. A
niejeden z tych, którzy umierają, zasługuje na życie. Czy możesz ich im
obdarzyć? Nie bądź tak pochopny w ferowaniu wyroków śmierci. Nawet bowiem
najmędrszy nie wszystko wie.
John
Ronald Reuel Tolkien
*
Izabela Rosiak z
niecierpliwością przemierzała kolejne uliczki. Dom znajdował się na uboczu.
Porośnięty bluszczem stał od ponad wieku na wzniesieniu i królował nad całą
wioską. Potężne mury, które okalały posiadłość, zdawały się być twierdzą, z
której nie było ucieczki. Doprawdy nie miała pojęcia, jak ktoś mógłby się tam
przedostać. Wokoło stały radiowozy. Podeszła bliżej. Dopiero teraz zobaczyła
grupkę gapiów. Oczywiście nie zabrakło reporterów. Morderstwo w tej małej
miejscowości wzbudziło nie tylko oburzenie, ale i ciekawość. Natomiast morderstwo znanej osobistości było
skandalem. Niekończące się domysły już zdążyły pojawić się na pierwszej stronie
lokalnej gazety. Podniecone szepty rozchodziły się od domu do domu. Nagle
wszyscy wybierali sobie tę ulicę na spacer z psem. Powoli przepychała się do
bramy wejściowej. Umundurowani mężczyźni już dawno zabezpieczyli teren. Teraz
szukali poszlak. Ktoś złapał ją za ramię.
- Panna Rosiak?
-Tak. Miałam się spotkać z komendantem
Pakosem- Wysoki młodzieniec tylko skinął głową. Prowadził ją brukowaną ścieżką
przez zadbany ogródek. Idealnie przycięte krzewy współgrały z równiutko
posadzonymi kwiatami. Na krótko przystrzyżonej trawie nie było choćby jednej
niedoskonałości: listka czy kopca kreta. Gdzieniegdzie porozstawiane były
kamienne postaci. Całość wyglądała jak z czasopisma o ogrodnictwie. Wszystko na
swoim miejscu, piękne i zadbane. Jednak jak dla niej i sztuczne. Niezaburzona
równowaga tego miejsca była wręcz nienaturalna. Gdy dotarli do drzwi frontowych,
przeszły ją dreszcze. To, co wcześnie wzięła za okazałą budowlę, w
rzeczywistości bardziej przypominało zamczysko. Niedostępną twierdzę, która
kojarzyła się z zamkiem czarnoksiężnika z bajek. Weszła po kamiennych schodach.
Potężne, drewniane drzwi otwarły się z cichym skrzypnięciem. Stanął w nich
niski, otyły mężczyzna z dorodnymi wąsami. Jego bystry wzrok od razu spoczął na
niej.
- Antoni Pakos- przywitał się
oficjalnie- A pani musi być…
- …Izabelą Rosiak. Zgadza się. Jako prywatny detektyw lubię wiedzieć o co
dokładnie chodzi. Oczywiście wiem już co nieco. Boję się jednak, że większość
to tylko plotki…
- Tak… Dlatego to właśnie panią
poprosiliśmy o współprace. Jest pani mistrzynią w rozwiązywaniu zagadek. A w
tej sprawie pewne jest tylko jedno: Jerzy Witczak został zamordowany- Na jego
twarzy pojawiła się bezradność. Przez trzydzieści lat nie trafiła mu się sprawa
tak tajemnicza. Był doskonały w swoim
fachu- zawsze znajdował prawdziwego winowajcę. A teraz? Nie było nawet tropu.
Nic, co wskazałoby podejrzanego… Nic, co pozwoliłoby zbliżyć się do końca tej
sprawy…
- Proszę mi przybliżyć wszystkie
szczegóły, związane ze śmiercią ofiary, a także co wykazała sekcja zwłok.
- Oczywiście. Wczoraj, czyli 9 września
około godziny 16.37 Jerzy Witczak wrócił
do domu w bardzo złym humorze, jak przekazała jego gosposia. Bez kolacji zamknął się w gabinecie. Wtedy
ostatni raz widziano go żywego. O 22.00 pani Kalina Cichoń- gosposia- zapukała
do jego drzwi, jak co wieczór, aby zameldować, że wychodzi. Nie doczekawszy się
odpowiedzi, weszła. Swojego pracodawcę zastała leżącego na podłodze.
Natychmiast wezwała pogotowie, ale okazało się, że Witczak już nie żył. Co
niezwykłe ktoś postanowił zadać sobie wiele trudu, aby go zamordować. Wybrał
śmierć w USA zwaną- wyciągnął kartkę i zaczął cytować- „zastrzykiem śmierci”. Aby wszystko
zadziałało należy zrobić kolejno trzy zastrzyki. Pierwszy z tiopentalu ( w
dawce 2-5 gramów)– środka znieczulającego, który miał stłumić wszelki ból.
Potem środek zwiotczający zwany pankuronium (100 mg), zatrzymujący oddychanie. Wreszcie
chlorek potasu, który błyskawicznie zatrzymuje akcję serca. Przynajmniej tak podejrzewamy, gdyż w
ciele ofiary wykryto 3 gramy tiopentalu. Dwa pozostałe znaleźliśmy w
strzykawkach znalezionych niedaleko ciała. Wyglądało to tak, jakby sprawca nie
miał czasu, aby dokończyć zadanie. Lekarze zaznaczyli, że dożylna dawka tiopentalu sama w sobie powinna być śmiertelna wywołując
zapaść układu oddechowego i krwionośnego i śmierć mózgu do 45 minut. Z ich
diagnozy to właśnie to było przyczyną zgonu. Śmierć nastąpiła o 20.04. Podanie
trucizny lekarze szacują na 19.46.
- Nie
uważam, żeby to było mało informacji. Oczywiście musimy postawić wiele tez, ale
czytając między wierszami, dowiemy się bardzo dużo. Zastanawia mnie fakt tych
dwóch strzykawek. Jak podejrzewam, nie było na nich odcisków palców, prawda?
- Nie.
Nie znaleźliśmy też żadnego włosa, kawałka materiału czy jakiejkolwiek rzeczy,
która wskazałaby nam sprawcę.
- To może znaczyć, że osoba zaplanowała
to bardzo dobrze. Prawdopodobnie przygotowywała się do tego od dłuższego czasu.
Była dość zamożna i wpływowa, ponieważ uzyskała trucizny. Nie lubi łatwych i
ujmijmy to słowem „oklepanych” rozwiązań, bo w przeciwnym razie po prostu
dosypałaby jakiś środków nasennych do filiżanki porannej kawy. Pozostają te
dwie strzykawki. Najbardziej skłaniałabym się do tezy, że ich celem jest
zmylenie policjantów lub, nazwijmy to ładniej, sprowadzenie śledztwa na inny
tor. Niewłaściwy tor. Oczywiście istniej
też opcja, że zostały w tym domu przez pomyłkę. Jeśli te 3
gramy tiopentalu powodują śmierć w ciągu 45 min to sprawca albo chciał podać
tylko tę truciznę, albo nie starczyło mu czasu. Pytanie, dlaczego? Przecież
gosposia była jedyna osobą w domu co,
jak sądzę, wiedział. I na pewno znał zasady, jakie stosowano w tym domu. Kalina Cichoń zajmowała się swoja
pracą i zawsze o 22.00 pukała do gabinetu Jerzego Witczaka, aby zameldować
skończona pracę i odebrać zapłatę. Pozwala mi to na stwierdzenie, że coś musiało się wydarzyć, bo czasu miał
dostatecznie dużo, aby dokonać całej procedury „zastrzyku śmierci”. My teraz musimy odpowiedzieć na dwa pytania.
Czym to owe coś było? Czy jest jakiś
wyższy powód, dlaczego próbuje nas zwieść? Oczywiście pomijając to, że nie chce
dać się złapać.
- Ma pani jakieś podejrzenia?
- Niejedno. Wykluczam jednak Kalinę
Cichoń. Spotkałam się z nią. Była wyraźnie przerażona, jednak ta osóbka nie ma
dość silnego charakteru, aby zabić.
Spojrzał na nią, przeczesał wąsy, ale
nic nie odpowiedział.
*
Usiadła na kanapie z wyrazem zniecierpliwienia. Minęły
cztery dni, a ona wciąż stała w miejscu. Cała zbrodnia była jedną, wielką
zagadką. Im więcej pytała, tym bardziej miała wrażenie, że ktoś próbuje ją
zwieść. Że coś jej umyka. Jakiś ważny, brakujący kawałek, bez którego cała
układanka się sypie. Zaciekawienie
mieszkańców powoli malało. Przesłuchała każdego, ale wciąż miała wrażenie, że coś ukrywają. Albo kogoś. Kolejny raz przywołała w myślach Jerzego Witczaka.
Niewysoki, szczupły mężczyzna. Zamożny, samotny i zgorzkniały 45-latek. Czy
miał wrogów? Odpowiedz była prosta. Wielu. Odnosił sukcesy, a na swoim koncie
miał miliony. Taka osoba może narazić się każdemu. Motywem morderstwa mogła być
chęć zdobycia pieniędzy. A jednak coś mówiło jej, że to nie o to chodzi. Morderca
nic nie ukradł. Więc motywem mogła być zawiść lub chęć zemsty. Przypomniała
sobie zeznanie kierowniczki sklepu. „tego dnia włóczył się tu taki jeden... 16
lat, nie więcej….”. Pytanie, co skłoniłoby szesnastolatka do zabicia człowieka?
Oczywiście zaraz do niego poszła (w tej mieścinie była tylko jedna osoba, która
pasowałaby pod podany wiek, a kierowniczka sklepu była pewna, że był to
chłopak). Oskar Nowak był rudym, bladym chłopakiem o przeciętnej urodzie. 6 lat
temu sprowadził się tu po pobycie w Indiach. Mieszka z matką. Ojciec- zginął w
wypadku samochodowym. Winy nie udowodniono nikomu, bo też nikt nie przeżył. Gdy
o tym wspomniała, chłopak mocno zacisnął mieści. Widać, że jeszcze nie pogodził się z utratą ojca. Jednak
jego pełne żalu i czegoś, czego nie do końca potrafiła zidentyfikować, oczy,
utkwiły jej w pamięci. Te zielone
tęczówki kryły jakaś tajemnicę… Jednak nie potrafiła znaleźć czegoś
podejrzanego w jego zachowaniu. Uprzejmy, spokojny i nieśmiały. Z pewnością był też skryty i
tajemniczy. Grzecznie odpowiadał na wszystkie pytania, pojedynczymi słowami lub
krótkimi zdaniami. Jego zainteresowanie tym morderstwem rosło z minuty na
minutę…
-
Panno Rosiak!- krzyk z pewnością należał do kogoś, kto stał pod jej oknem. Był
pełen rozpaczy i przerażania. Podbiegła do okna. Pod płotem stał nie kto inny,
jak Oskar. Twarz pobladła mu jeszcze bardziej, a oczy rozszerzyły się ze
strachu. Nie wiele myśląc przeskoczyła przez parapet i podbiegła do chłopaka.
Spojrzał na nią tak dziwnie. Z głębokim smutkiem i niedowierzaniem- Moja mama…
ktoś ją…- słowa utknęły mu w gardle. Z niemą prośba wskazał na swój dom.
Szybkim krokiem udała się we wskazane miejsce, co rusz się obracając, w
obawie, że Oskar zemdleje. Gdy dotarli
na miejsce, jednym, silny pchnięciem otworzyła drzwi. Pokój wyglądał tak, jak
ostatnim razem. Drewniany stolik stał na środku. Na nim leżało kilka zeszytów z
wyklejanymi okładkami. Star szafa zajmowała połowę pomieszczenia, sąsiadując z
kredensem, sofą i dwoma, prostymi krzesłami. Na bujanym fotelu siedziała pani
Nowak. Miała przymknięte oczy. Wydawać by się mogło, że śpi. Gdyby nie jedwabny
szalik, zawiązany na szyi kobiety. Podeszła bliżej i spróbowała wyczuć puls.
Nie żyła.
- Nic
nie słyszałem.. byłem na górze… a gdy zszedłem.. ona… zastałem ją w takiej
pozycji- mówił nieskładnie, próbując zatamować łzy, które cisnęły mu się do
oczu.
-
Morderca wiedział, co robi. Ścisnął w takim miejscu, że ofiara nie ma szans na
obronę. Nie jest w stanie krzyknąć- westchnęła- Musimy zawiadomić policję-
Wyszła.
Cała
sprawa potrwała kilka godzin. Dochodzenie i masa papierkowej roboty. Do tego
dochodził załamany syn. Gdy wróciła do domu, opadła na łóżko. Teraz marzyła
jedynie o poduszce. Nie miała sił. Cała sprawa dręczyła ja coraz bardziej. Z
natury była zarozumiała, wiec nie potrafiła dopuścić do siebie myśli, że nie
uda jej się rozwiązać jakiejś zagadki. A wszystko na to wskazywało... Czy to
Kalina Cichoń zabiła? A może jej mąż? Lub kolega „po fachu”? Z zamyślenia
wyrwał ją głos stłuczonego szkła. Szyba rozsypała się w miliony drobniutkich
kawałeczków. Pisnęła cicho. Na drewnianym parkiecie leżał kamyk. Do niego,
niestaranie, przywiązana była karteczka. Drżącą ręką odwiązała karteczkę.
Jeśli nie odczepisz się od
sprawy Witczaka, skończysz
jak on i Nowak. Spróbuj to komuś
pokazać, a dopadnę cię,
zanim zrobisz trzy kroki…
Nie
przejęła się tą groźbą. W zawodzie detektywa było to normalne. Przyjrzała się
odręcznie pisanej karteczce. Zdążyła już trochę poznać mordercę. Nie był głupi,
wiec szła o zakład, że we wsi nie znalazłaby nikogo, kto miałby taki sam
charakter pisma. Po kolei studiowała każdą literkę.
I
wtedy dostała olśnienia.
*
Policja, a także większość ważniejszych mieszkańców miejscowości
usiadła w kole, wokół dużego stołu. Dwóch inspektorów pilnowało wejścia. W
pomieszczeniu panowała grobowa cisza, ale dało się wyczuć rosnącą ekscytację.
Zebranie miało ujawnić mordercę. Izabela
stukała palcami o blat stołu.
-
Sierżancie Pakos, możemy zaczynać?
-
Oczywiście.
-
Powinniśmy zacząć od rzeczy oczywistych. To zaoszczędzi nam dodatkowych
pytań. Cztery dni temu przyjechałam tu,
aby rozwiązać zagadkę morderstwa niejakiego Jerzego Witczaka. Człowieka
sukcesu. Samotny, bogaty biznesmen który uciekł od gwaru dużego miasta. Czy
męczył go pośpiech, w jakim żyli tam ludzie? A może był jakiś inny powód?
Zastanawiałam się, dlaczego tak szanowana osoba postanowiła się ukryć. Wiem
już, że jej się to nie udało. O godzinie 20.04 wydał ostanie tchnienie.
Oczywiście każdy na tej sali wie, jak zginął. „Zastrzyk śmierci”. Doprawdy
śmierć, która wymagała wiele wysiłku. Czy nie łatwiej byłoby po prostu udusić
Jerzego Witczaka tak, jak panią Nowak? O tak, jestem przekonana, że te
morderstwa popełniła jedna osoba. Ale
wróćmy do sprawy… osoba, która tego dokonała podała tylko jedną z substancji,
które składały się na „zastrzyk śmierci”. A jednak ta substancja wystarczyła.
Pozostałe dwie leżały w strzykawkach, na podłodze. I to mnie zmyliło!-
wykrzyknęła nagle- myślałam, że coś musiało się zdarzyć. Coś, co nie pozwoliło sprawcy dokończyć tego, co zaplanował. Ale to
coś nigdy nie istniało. Sprawca chciał,
żebyśmy tak myśleli. W rzeczywistości nigdy nie pragnął użyć pozostałych
trucizn. Myślałam na tym długo, teraz jestem pewna. Ale moja praca nie
ograniczyła się do tego. Razem z policją przesłuchiwaliśmy was, co na pewno
pamiętacie. Panna Kwiatkowska powiedziała, że
po okolicy kręcił się jakiś chłopak na oko miał 16 lat. Oczywiście
szybko go odnalazłam. Mieszka tu tylko jedna taka osoba, która przeprowadziła
się tu z Indii. Oskar Nowak. Przesłuchałam go, ale nie wzbudził we mnie
podejrzeń. Do tego, dzień później zamordowano mu matkę. Jedyną krewną. Był
doprawdy załamany. Kilka godzin później ktoś rozbił szybę pokoju, który
wynajmuję, kamykiem z groźbą. Było to odręczne pismo, ale wiedziałam, że nic mi
to nie da. Byłam pewna, że gdybym to sprawdziła, nikt was nie miałby
identycznego. Wpatrywał się w tą kartkę i nagle doznałam olśnienia. Osoba,
która to napisała bardzo starała się zatuszować swój charakter pisma i jej się
to udało. Nie mogła jednak wiedzieć, że zwykła kartka w kratkę skojarzy mi się
z wymyślnie oklejonym zeszytem, który widziałam podczas przesłuchania. Ktoś,
kto go tak potraktował lubił odmienność. I z pewnością nie bał się rzeczy,
które wymagały pracochłonności. Zastanawiał mnie tylko fakt, skąd dostał
truciznę. Przecież nie była to osoba bogata, jeśli się nie myliłam. Szybko
przeszukałam internetową bazę danych. Jestem detektywem, wiec mam do nich
dostęp. W polskiej nie dowiedział się
niczego, jednak nie byłam zaskoczona. Przeszukam bazę danych z USA. I znalazłam
to, czego szukałam. Proszę państwa- zaczęła swoim dramatycznym, wyuczonym
głosem- jestem przekonana w 100%, że morderca siedzi na tej sali. To osoba
stosunkowo młoda. Jestem też w stanie powiedzieć, dlaczego zabił. Z zemsty.
Jerzy Witczak to ojciec tej osoby. Ojciec, który porzucił swoje dziecko i
skazał na lata biedy. A to dziecko nie potrafiło mu tego wybaczyć. Odnalazło
ojca, na czarnym rynku zdobyło truciznę i namówiło matkę na przyjazd z USA do Polski.
I zabił ojca. Co więcej, dla niepoznaki zabiło tez matkę! Tak, drodzy państwo,
poszukiwanym mordercą jest Oskar Nowak!- wybuchło zamieszanie. Policja złapała
uciekającego chłopaka, a ludzie stanęli w szoku. Nikt nie spodziewał się, że
ten spokojny chłopak mógłby posunąć się do czegoś takiego.
-
Nigdy bym na to nie wpadł, panno Rosiak.
- Być
może…
-
Piekielnie trudna sprawa…
- Tak
sprawa, która mogła być moją pierwszą, nierozwiązaną sprawą. Ale nie byłabym
sobą, gdyby mi się nie udało, nie uważa pan?
Antoni
Pakos tylko sie uśmiechnął. Izabela byłą wspaniałym detektywem, ale miała też
kilka wad. Jedną z ich była ta niezwykła
pewność siebie…
Geniusz.
OdpowiedzUsuńWspaniała pisarka.
Brak słów.
Kocham to opowiadanie! Powinnaś coś w tym stylu napisać! Wiesz to, nie? Uwielbiam Twoje nieszablonowe metody :)
Tekst czytało się całkiem przyjemnie i właściwie zdziwiło mnie, że to całość. Ale czasem dobrze wpaść na taka krótką formę, żeby odświeżyć umysł. Zastanawia mnie tylko, czemu ona nie biegła jak Oskar jej powiedział, że coś się stało z jego matką. No i brakuje mi momentu dochodzenia Izabeli do rozwiązania zagadki, ale każdy przedstawia wydarzenia po swojemu.
OdpowiedzUsuńNie znienawidź mnie, ale kilka literówek:
w damce 2-5 gramów
ich celem jest zmylanie policjantów
tylko tą truciznę
chłopak mocno zacisnął mieści
jednym, silny pchnięciem otworzyła drzwi.
Myślałam na tym długo
Pozdrawiam,
[teoria-wiecznosci]