*
Nie jesteś w stanie przeciwstawić się sile czasu
*
Czas minął.
Boleśnie
uświadamiał sobie, że te słowa są prawdziwe. Nie miał wyboru. Jeszcze raz spojrzał na swoją żonę. Długie, proste włosy rozsypane były na
poduszce. Oplatały jej chude, blade
ramiona. Dłonie leżały bezwiednie przy
ciele. Zawsze była szczupła… Usta miała blade. Wąskie i zazwyczaj wygięte w
uśmiechu. Nos był troszkę za długi.
Uwielbiał, jak go marszczyła.
Najbardziej jednak kochał jej oczy.
Miały odcień czystego błękitu. Był aż nienaturalnie jasne. Gdy się
śmiały, miał wrażenie, że należą tylko do niego. Oczywiście teraz były
przykryte powiekami i otoczką jasnych rzęs. Nie była wielką pięknością, ale to
ona była jego marzeniem. Ona skradła jego serce. Siedział na brzegu łóżka i patrzył na nią, nie
mogą pojąć, jak to się stało, że tu siedzi.
Jej drobniutka twarz w kształcie serduszka była bez wyrazu. Sucha,
skamieniała od jakiegoś czasu. Spała. Spała już tak długo, że nie potrafił
przypomnieć sobie dzisiejszego dnia.
-
Moja Uleńko… - szeptał, choć wiedział, że ona nie jest teraz przy nim.
*
Mięli
dziecko. Patryk był pięcioletnim szkrabem – oczkiem w głowie i mamusi, i
tatusia. Był dzieckiem, którego zawsze
pragnął. Miał jej oczy. To była jego prośba, która się spełniła. Chłopczyk był
zdrów. Przychodził z nim często, ale nie rozumiał jeszcze, co się dzieje.
Dlaczego mamusia leżała cicho? Dlaczego
nie przytulała go na dobranoc? Dlaczego nie ma jej w domu?
Tysiące kłopotliwych pytań.
I
tylko jedna odpowiedź. Zawsze ta sama.
Mama jest chora.
Ale
przecież kiedy Patryk był chory, to musiał zawsze chwilę poleżeć w łóżeczku i
już mu przechodziło. Oczywiście nie obywało się bez całusów od mamy. Ale
przecież ona sama sobie nie może ich dać, prawda? To może on by jej dawał? I
tak chłopak przychodził do niej i całował wilgotnymi usteczkami jej czoło. Ale
nie przynosiło to takiego rezultatu na jaki liczył. Mama stawała mu się obca. Przyzwyczajał już
się, że to nie ona czyta mu na dobranoc.
Nie było w tym nic dziwnego. W końcu tatuś też nie jest zły. Nie ma tak delikatnego głosu jaj mama, ale… i
tak dobrze jest zasypiać w jego ramionach.
*
Zawsze
ją kochał. Jednak dopiero teraz zdał
sobie sprawę, jak bardzo. Gdy nie było jej obok, dom stał się pusty. Gdy się
nie uśmiechała, świat był smutny. Zdawał sobie sprawę, że to ona zapełniała pustkę, która od zawsze była w
jego życiu.
-
Kochasz mnie? – bardzo często pytała. Tylko po to, by jej powiedział, że nie
potrafi bez niej żyć. Tylko po to, by usłyszeć jego głos.
-
Wiesz, że tak… - nieraz nie odpowiadał jej wprost. Chciał, by uwiesiła się mu
na ramieniu, przytuliła swój rumiany policzek do jego policzka i pocałowała w
ramię.
-
No powiedz… - nalegała, a on ulegał.
-
Kocham Cię, najdroższa.
*
Nie
byli najlepszym małżeństwem pod słońcem. Kłócili się, potem przepraszali,
wybaczali. Pędzili, szukając szczęścia.
Znajdywali je na każdym kroku. Ale wciąż było im mało. Wiec organizowali
kolejny piknik, kolejne spotkanie z przyjaciółmi. W tych chwilach było im niewymownie dobrze.
Brał ja za rękę i spacerowali po plaży.
Rozmawiali wtedy tak zwyczajnie. Śmiali się, niekiedy smucili. Zawsze
razem. Czasem po prostu milczeli. Oboje dobrze wiedzieli, kiedy słowa są
zbędne.
-
Tak mi tu dobrze – wzdychała i kładła głowę na jego ramię – Chciałabym móc
zatrzymać tę chwilę.
-
Będzie jeszcze wiele takich chwil. – i rzeczywiście było.
*
Ponad
pięć lat temu przyszła cała rozpromieniona do domu. Zapamiętał, że jej oczy
lśniły. Że słońce wplątało się w jej długie, rozwiane włosy. Roześmiała się głośno i podbiegła do niego.
Wpadła w jego rozwarte ramiona. Zaczęła
mówić tak nieskładnie, że nie bardzo rozumiał. Wychwycił tylko jedno słowo.
„Dziecko”.
-
Ula, powtórz – zaśmiał się, choć już przeczuwał, co usłyszy.
-
Nie słuchasz mnie – powiedział lekko urażona, ale szybko o tym zapomniała i
oznajmiła - Będziemy mięli dziecko –
ukazała wszystko swoje białe ząbki.
*
Osiem
miesięcy później stał przy niej. Całkowicie bezsilny i bezradny. Nie wiedział,
co robić. Ona krzyczała, stękała,
jęczała. Widział, jak cierpiała. To były
najtrudniejsze godziny, jakie spędził w swoim dotychczasowym życiu. Jeśli cierpiała ona i on cierpiał. Zawsze był
z nią i tak miało pozostać. Już w liceum
zdecydowali, że przy porodzie on będzie przy niej. Chcieli mieć co najmniej
trójkę dzieci. Mięli je wychowywać w spokoju i miłości.
Uwierzył
w to, gdy chwilę później trzymał maleńkiego, czerwonego synka, który wrzeszczał
w niebo głosy. Całkowitego spienienia doczekał się, gdy zobaczył wyraz żony,
kiedy po raz pierwszy spojrzała na ich dziecko. Owoc ich miłości.
*
Kolejne
tygodnie kojarzyły mu się z nieprzespanymi nocami, ciągłym nasłuchiwaniem i
zmienianiem pieluch. Zasypaniem na kilka minut o różnych porach dnia i w
różnych miejscach. Karmienie, siedzenie
nad podręcznikami i zero życia towarzyskiego. Im jednak to nie przeszkadzało.
Przeciwnie – cieszyli się każdym daniem.
Spotykali się na końcu, gdy oboje padali wyczerpani na łóżko. Układała
wtedy głowę na jego torsie, on otaczał ja ramieniem. Ta jedna chwila razem im
wystarczała, nawet jeśli Patryk budził ich za pół godziny.
*
Miesiące
zaczęły przekształcać się w lata. Ale on
doskonale pamiętał pierwszy ząbek, słowo, krok swojego synka. Niezrażony zbierał zabawki podłogi, gdy po
raz który nadepnął na plastikowe autko bosa stopą. To było normalne. Zawsze czuł wtedy, że jest
w domu.
Dom.
To
była ich własna prywatna przestrzeń. Z kapiącym kranem, włączonym żelazkiem,
obiadami i dziecięcymi piskami. I powitalnym całusem. Czuł, że to jest jego miejsce.
On,
Ula i Patryk – jedna rodzina. Bardzo szczęśliwa rodzina.
*
Myślał,
że będą nierozłączni. To była miłość od
pierwszego wejrzenia i żadna kłótnia nie zdołała tego zmienić. Zawsze
powoływali się na to jedno słowo. Każda
przeciwność losu, każda burza nie mogła wygrać z uczuciem, które ich dzieliło.
Nawet śmierć. Przysięgli to sobie.
I Przysięgam ci miłość, wierność i
uczciwość małżeńską, oraz to, że cię nie opuszce aż do śmierci.
*
Któregoś
dnia zastał ją płaczącą nad jakąś książką. Nawet nie zauważyła jego wejścia.
Był późny wieczór. Właściwie to już noc. Spojrzała na niego wilgotnymi oczami i
zaczęła opowiadać. Opowieść była o miłości pewnej starszej pary. Bardzo się
kochali, ale kobieta zachorowała. Była nieprzytomna przez osiem lat, dopóki jej
mąż wreszcie zdecydował się odłączyć ją całej aparatury. Urszula płakała przy tym. Zawsze była
uczuciowa. I szybko się wzruszała
-
To takie piękne, nie uważasz? - mówiła przez łzy.
Przytaknął
mruknięciem.
-
Kochasz mnie, prawda? – coś w jej głosie kazało mu spojrzeć na nią.
-
Oczywiście.
-
A co byłoby, gdybym to ja była chora? Gdyby nam przydarzyła się podobna
historia? Tez byś tyle przy mnie
siedział?
-
Oczywiście – powtórzył.
-
To źle – jej twarde słowa zaskoczyły go.
Oczekiwał cichego chlipania i obietnicy, że obudziłaby się tylko dla
niego.
-
Dlaczego?
-
Bo byś mnie znienawidził. Nie! Nie
przerywaj mi! To prawda. Przychodziłbyś
do mnie z miłości i przywiązania. Bo tak trzeba. Bo tak czujesz. Ale zniszczysz
własne życie. Będziesz latał od pracy do szpitala. Zapomniałbyś o
przyjaciołach, o naszym synku…
-
Nie prawda. To mogłoby wyglądać inaczej.
-
Wiesz, że mam rację.
-
Zawsze masz rację – dodał i pocałował ją. Ona jednak nie dała się zwieść.
Spojrzała mu w oczy i stanowczo wyszeptała.
-
Jeśli tak by się stało nie pozwolisz, by tak się to zakończyło. Będziesz dbał o
nasze dzieci.
-
O co mnie prosisz?
-
Żebyś pozwolił mi umrzeć, gdy ja nie będę sama mogła decydować. Nie pozwolę,
byście mnie znienawidzili. By przeze mnie zniszczyło się wasze życie.
-
No dobrze – odrzekł w końcu. Przecież to wszystko było spowodowane tą
powieścią. Co mu szkodziło tak
powiedzieć? Jednak Uli to nie wystarczało.
-
Przyrzeknij, że pozwolisz mi umrzeć – powiedziała ostro, ale spokojnie. Bardzo
poważnie. Przełknął ślinę. Nie wiedzieć czemu nagle zrobiło mu się duszno. Po chwili wahania wyszeptał:
Przyrzekam…
*
Obietnica
złożona trzy lata temu wciąż była świeża. Teraz miała się spełnić. Dokładnie
dwanaście tygodni temu Ula miała wypadek. Zdawać by się mogło, że to nic
groźnego. Jej życiu nic nie zagrażało. A jednak zapadła w śpiączkę. Nic się nie
poprawiło od tego czasu. Dziś miał podjąć decyzję. Miał zadecydować czy odłączą ją od aparatury.
Czy dalej miała być sztucznie utrzymywana przy życiu?
Obiecał
jej coś.
Ale
nie potrafił skazać ją na śmierć.
*
Tamtego
dnia wstała o tej samej porze, co zawsze.
Ranek był biegiem codziennych wydarzeń.
Nie potrafił przypomnieć sobie, czy zdarzyło się coś niezwykłego. To
miał być dzień jak każdy inny i rzeczywiście tak się zaczął. Ponieważ nie pracował w soboty to on został z
Patrykiem, a Ula pojechała na zebranie. Teraz już nawet nie pamiętał co robili.
Ten dzień nie był niezwykły. Spokojny poranek zmienił w najgorszy koszmar jego
życia. Nie było sensu wytykania sobie,
że coś zrobił źle. To nie była jego wina, choć tak bardzo pragnął się nią
obarczyć. Obwinianie się było by czymś. Stanowiłoby to część jego. Wiedziałby, że
jeszcze żyje, że jest materialny. A tak… czuł się, jakby stracił
człowieczeństwo.
… - Słucham? – dźwięk telefonu rozdarł
ciszę, która panował w przedpokoju.
- Tak, to ja. O co chodzi? – z każdym
kolejnym słowem bladł. Bezwiednie
poruszał wargami, jakby chciał coś powiedzieć. Nie mógł. Słuchawka upadła z głuchym trzaskiem
, uderzając o ścianę. Oparła się o
najbliższą szafkę.
- Tatusiu! Co się stało? Tatusiu! –
ktoś szarpał go za nogawkę spodni. Nie potrafił tam spojrzeć. Stał i nie mógł wydobyć z siebie głosu. Po
prostu odpłynął.
*
Długopis
włożony był w drżącą dłoń. Wystarczyło tylko się podpisać. Wiec czemu to było
takie trudne? Do cholery! Miał wydać na nią wyrok śmierci! Co z tego, że taka
była jej wola? Co z tego…? Przecież nie potrafił odebrać jej życia. Siedział,
wpatrując się w białą kartkę. Nie był w
stanie poruszyć choćby jednym mięśniem. Odrętwienie, jaki go opanowało, było
nie do zniesienia. Oddychał z
trudem. Ręka opadła na biurko. Końcówka długopisu dotknęła papieru. Decyzja
zapadła. Dokonał wyboru.
*
Jego
ciepła dłoń zetknęła się ze skórą na jej nadgarstku. Patrzył na miłość swojego
życia i nie wierzył, że oto nadchodzi koniec. Od teraz miał wrócić do
codziennej pracy. Wszystko miało być
tak, jak przed wypadkiem. Oprócz niej. Nigdy więcej nie miał już usłyszeć jej
śmiechu czy krzyku. Miała być zaledwie
wspomnieniem. Lub nadzieja ostatnich tygodni, że życie powróci do jej drobnego
ciała. Ale nie powróciło. I nie powróci.
*
Leżała
spokojnie, jakby odpoczywała. Sen zabrał jej ciału siły. Odchodziła cicho, w
spokoju. Inaczej, niż żyła. Nie było ciągłego biegu, śmiechu i wracania. Była
tylko cisza. I szloch ją rozdzierający. Oraz jego usta przy jej policzku.
-
Żegnaj, kochana.
Płaczę. Zupełnie nie wiem dlaczego, bo ten tekst jest bardzo prosty jak na Ciebie, ale płaczę. Wyobrażałam sobie tę hisotrię i nie mogłam ująć jej autentyczności. Okazuje się, że wcale nie musisz pisać rozbudowanych, pieknych opisów, bo w kilku zdaniach też możesz wyrazić prawdziwe uczucia. Przjmująca historia i ciesze się, że ją dodałaś. Masz talent, dziewczyno!
OdpowiedzUsuń